Civil War

UWAGA SPOILER, PRZECZYTAJ PO OBEJRZENIU FILMU

Trailer anonsował film z obszernymi sekwencjami w stylu third person shooter. Z kolei po przeczytaniu opisu dostarczonego przez dystrybutora oraz kilku recenzji spodziewałem się paradokumentu o pracy reporterów wojennych. Film Alexa Garlanda okazał się jednak, przede wszystkim, obrazem kończącego się świata. Zacznijmy więc od końca, od ostatnich scen.

W finałowej sekwencji wtargnięcia rebeliantów do Białego Domu zachowanie głównych bohaterów jest zaskakujące. Spośród czwórki reporterów, która wyruszyła wspólnie w podróż przez ogarnięty wojną kraj, do Białego Domu docierają Joe i Lee, którzy od lat dokumentują konflikty zbrojne, oraz początkująca w zawodzie fotoreporterki Jassie. Dlaczego żadne z nich podczas strzelaniny przed Białym Domem, ani wewnątrz, nie zakłada hełmu? Z pierwszych wskazówek, które Lee kieruje do Jassie, dowiedzieliśmy się przecież, że dbałość o środki ochronne należy do abecadła ich zawodu. Dlaczego Jessie po zrobieniu zdjęcia swojej śmiertelnie postrzelonej mentorki nie zatrzymuje się przy niej nawet na chwilę? Wcześniej w podobnej sytuacji uczestnicy strzelaniny desperacko próbowali ratować towarzysza broni. Wreszcie, dlaczego Joe zamiast trzymać się roli obserwatora dołącza do grupy komandosów stojących nad wywleczonym z gabinetu prezydentem? Wstrzymuje zastrzelenie prezydenta, żeby zadać mu pytanie, a po usłyszeniu błagania o życie usuwa się z komentarzem „to będzie pasowało”. W ten sposób staje się uczestnikiem tej egzekucji bez sądu. Dodajmy do tego Afroamerykankę, która dowodzi grupą szturmową. Miło oglądać jak pewnie prowadzi swoich podkomendnych i jakim cieszy się wśród nich autorytetem. Miło do czasu aż jej grupa sprawnie zabija równie profesjonalną i oddaną agentkę Secret Service, gdy ta z podniesionymi rękoma próbuje negocjować ewakuację prezydenta. Jak wytłumaczyć te wszystkie dysonanse?

Kluczem jest scena, w której Joe próbuje wybawić Jessie i dziennikarza od śmierci z rąk uzbrojonego psychopaty. Do mężczyzny, który terroryzuje tych dwoje karabinem, Joe podchodzi wraz z Lee i kolegą. Natomiast starszy od nich o pokolenie reporter Sammy zostaje w tyle, przeczuwając fatalny  przebieg wydarzeń. Joe działa wtedy – wydawałoby się – optymalnie. Podchodząc unosi lekko ręce żeby pokazać, że nie jest uzbrojony. Nie zważając na stertę zwłok wysypywanych właśnie z ciężarówki do dołu z wapnem, tłumaczy – prawie przyjacielskim tonem – że najwyraźniej zaszło jakieś nieporozumienie i że chciałby tylko zabrać swoich znajomych dziennikarzy. Psychopata podejmuje rozmowę… i zaraz pozbawia życia pierwszą ofiarę. Zarazem stawia Joe w sytuacji, w której każda jego odpowiedź (na pytanie, czy również drugi dziennikarz jest jego przyjacielem) może skutkować kolejnym zabójstwem. Po chwili są już dwie ofiary, Joe od negocjacji przechodzi do rozpaczliwego krzyku a psychopata najwyraźniej dopiero zaczął masakrę. Jej kres kładzie Sammy, który znienacka rozjeżdża mordercę terenowym SUVem.

Jesteśmy w świecie, w którym nie działają słowa, negocjacje ani inne międzyludzkie gry. Skutkuje tylko przemoc. Cały świat jest wciągany w wir zniszczenia. Miejsca, których ten wir jeszcze nie pochłonął, w których można spacerować z pieskiem, czytać książkę i przymierzać ubrania, wydają się bohaterom pocztówkami z przeszłości. Wystarczyło zresztą rozejrzeć się uważniej, żeby zauważyć, że dachy są już obstawione przez wyczekujących snajperów. W tym świecie do wybrania pozostały tylko trzy role: tego kto uczestniczy w zabijaniu, tego kto udaje że nic się nie dzieje i tego kto patrzy. Jest jeszcze czwarta możliwość: wyjście śmierci na przeciw. Tytuł „Civil war” dobrze oddaje tę rzeczywistość (lepiej, niż „wojna domowa” czy „wojna secesyjna”).

W filmie widzimy najwięcej ludzi, którzy wybrali pierwszą opcję. Są to żołnierze obu stron konfliktu (stanów zbuntowanych i stanów wiernych prezydentowi), ale także różne uzbrojone grupy o niejasnej proweniencji. Udział w nich może dać okazję do krwawego odwetu na dawnych kolegach, którzy wywyższali się w szkole. Jednak żadna szczególna motywacja żeby chwycić karabin nie jest konieczna. Pytania o powód walki, które zadaje Joe, spotykają się z kpinami snajperów. To proste: strzelają do niezidentyfikowanych obcych dlatego, że tamci strzelają do nich.

Drugą opcję, chowanie głowy w piasek, wybrała zaczytana ekspedientka z butiku a także rodzice obu fotoreporterek. Natomiast one same, a także Joe i Sammy, wybrali trzecią możliwość. Podążają z otwartymi oczyma w sam środek wiru. Tę patchworkową rodzinę połączyło właśnie podążanie w kierunku zagłady, żeby ją dokumentować (chociaż nic nie wskazuje na to, żeby ich doniesienia mogły mieć jakiekolwiek znaczenie). Są jak wyznawcy religii, których więź nie jest bezpośrednia, lecz zapośredniczona przez okrutnego boga.

Rolę obserwatora – być może zresztą tak jak dwie pozostałe – można wytrzymać tylko przez pewien czas. Lee starcza na to sił do momentu, w którym dociera przed Biały Dom. Zarazem to czy założy się hełm i dzięki temu, być może, opóźni nieuchronny koniec, okazuje się mniej istotne, niż się początkowo wydawało. Najbardziej intensywnym przejawem więzi łączącej Jassie z Lee jest przedłużenie linii wzroku mentorki własnym spojrzeniem przez obiektyw. Natomiast Joe dołącza do komandosów.

Add comment